Nyirbator – Majówka 2017

       

     I znowu nadszedł oczekiwany długi weekend, i znowu „Pozytywni” wyruszyli w drogę do Nyirbator aby spotkać się z naszymi węgierskimi, słowackimi i ukraińskimi przyjaciółmi. Większość z nas wypoczynek zaczęła już od piątku 28 kwietnia. Pogoda nas nie rozpieszczała. Całą drogę lało jak z cebra a temperatury były bardziej listopadowe niż majowe. My wyruszyliśmy z domu około 16.30. Jazda w ciężkich warunkach pogodowych i godzinny korek przy zjeździe na „zakopiankę” nie były w stanie popsuć nam nadziei na udany wypoczynek. Jednak w okolicach Nowego Sącza coś zaczęło być nie tak. Nasza przyczepka pogrążyła się w ciemności i żadne magiczne zaklęcia nie były w stanie rozświetlić jej na nowo! Sami nie potrafiliśmy naprawić awarii, więc byliśmy zmuszeni poczekać na będące około godziny za nami ekipy Seby i Zbyszka. Po dłużącym się niemiłosiernie oczekiwaniu panowie zabrali się za serwis jednak szybko stwierdzili, że zapach spalenizny wydobywający się z 13-pinowego gniazda nie wróży nic dobrego i potrzebujemy dłuższego i wygodniejszego, a przede wszystkim zadaszonego postoju. Ustawiliśmy bezpieczną kolumnę i dojechaliśmy do pobliskiej stacji paliw gdzie ukryci od deszczu „magicy” przerobili 13 pinów na 7 spiętych na stałe. Pełni nadziei, że teraz już nic złego nas nie spotka, w dużo lepszych humorach ruszyliśmy w drogę i z trzygodzinnym opóźnieniem dotarliśmy na miejsce.

                                    

     Sobota. Zapowiadała się bardzo ciekawie. Węgierski klub karawaningowy MHKK obchodził 10-tą rocznicę powstania i zaplanowane były atrakcje na wieczór. Ale zanim zaczęliśmy świętować, odwiedziliśmy nasze ulubione baseny termalne, gdzie z przyjemnością wygrzaliśmy wyziębione polskimi temperaturami wiosennymi tyłki 😉

    Wieczorem, pełni energii dotarliśmy na imprezę jubileuszową do położonego nieopodal kempingu budynku (interesująca wizja architekta). Był piękny tort, było „sto lat”, przemówienia i były oczywiście uzdrawiające tańce przy muzyce na żywo!

   

  

    Niedziela. Imre zadbał byśmy dokładnie znali rozkład zaplanowanych atrakcji, jednak „tłumacz gogle” miał chyba problemy z zasięgiem i pewne informacje dotarły do „Pozytywnych” nieco zniekształcone… W efekcie ominęła nas zaplanowana na przedpołudnie wyprawa znanym już niektórym pociągiem do miasteczka. Sorry kochani! Ale co się odwlecze to nie uciecze – macie powód żeby tu powrócić 😉

     Po południu posililiśmy się serwowaną przez naszych miłych gospodarzy „kapustą”, która okazał się być niewielkimi, ale jakże smacznymi gołąbkami. Po kapuście nadszedł czas na słodkości! Urządziliśmy uroczyste urodziny dwójki Pozytywnych: naszej kochanej Iry i sympatycznego Pawełka. Jak zwykle były torty, prezenty i było też „Sto lat!”. Były nawet łzy wzruszenia. Jubilaci byli bardzo zaskoczeni i szczęśliwi!

   Wieczór spędziliśmy znowu aktywnie. Zabawa przy muzyce lat 60-70, tańce i wzajemny poczęstunek międzynarodowy.

       Potańcówka trwała do późna a spożywane trunki sprawiły, że bariery językowe po raz kolejny okazały się jakimś wydumanym mitem  🙂

    Poniedziałek. 1 maja to dla Węgrów powód do radości. W związku z tym zmęczonych wieczornymi baletami, odsypiających trudne rozmowy karawaningowców, wyciągnęły o nieludzkiej porze z łóżek dźwięki radośnie grającej orkiestry! Czas uczcić święto pracy międzynarodowym pochodem! Oczywiście nie mogło zabraknąć naszej narodowej flagi!

    Po południu natomiast mieliśmy okazję pożywić się grillowanymi kiełbaskami oraz tradycyjnym daniem węgierskim – langoszami. Było pysznie! Mam nadzieję, że ktoś spisał recepturę? Korzystając z nadarzającej się okazji, dwanaście kolejnych ekip zapisało się do klubu MHKK i stało się pełnoprawnymi członkami węgierskiego klubu otrzymując nowiutkie legitymacje.

      Wtorek. Oficjalne obchody zostały już za nami. Węgrzy i Ukraińcy zaczęli już rozjeżdżać się pomału do domów. Natomiast my mieliśmy przecież jeszcze długi weekend! Wypoczywaliśmy więc po swojemu. Jedni moczyli się w basenach inni uznali, że 25 stopni to wystarczająco dużo żeby moczyć się za pomocą bitwy balonowej!

    Zorganizowaliśmy też wspólny obiad. Każdy wyłożył na stół co miał i zrobiła się niezła uczta 🙂 Podgrzewanie i smażenie odbywało się na cztery grille. Towarzystwo zapełniło żołądki i można było dalej wypoczywać.

       

    Środa. Dni mijały szybko. Za szybko. Część naszych ekip musiała już zbierać się do swoich domów i codziennych obowiązków. Odjazdy zawsze są smutne. Na pocieszenie (zresztą nie pierwszy już raz na tym wyjeździe) Michał postanowił osłodzić życie dzieciakom uruchamiając maszynerię i produkując ogromne ilości waty cukrowej. Skorzystała nie tylko młodzież. Dorośli również ochoczo spróbowali co też takiego magicznego kryje się w smakach z dzieciństwa 😉

    Czwartek. Pogoda trochę się popsuła, ale nie na tyle, żebyśmy nie korzystali z dobrodziejstw okolicy i basenów termalnych. Zwiedzanie okolicy i kąpiele skutecznie odprężały nasze zmęczone wieczornymi rozmowami ciała i dusze 😉

                          

    Wieczorem nowi członkowie naszego teamu przyszykowali dla wszystkich przepyszny gulasz z kotła. Najedliśmy się nadzwyczajnie i resztę wieczoru spędziliśmy przy gitarze, śpiewie i napojach różnej maści!

   Panowie – nabrawszy odwagi i fantazji postanowili skorzystać z basenów w porze nocnej. Nie bacząc na zamknięte furtki dotarli do zewnętrznych zbiorników z cieplutką wodą i wskoczyli do środka. Spore musiało być ich zaskoczenie gdy spostrzegli, że poziom wody znacznie się różni od tego dziennego. Jednak zupełnie nie przeszkadzał im fakt, że zanurzenie sięgało ledwo łydek 🙂

    Po powrocie nocnych Marków posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy śpiewnikach i wszyscy udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Tak nam się przynajmniej wydawało!

   Piątek. Rano obudziły nas niecodzienne dźwięki dochodzące z okolicy łazienki męskiej. Głośne salwy śmiechu i okrzyki zachwytu skutecznie wyciągnęły nas z cieplutkiego łóżka. Wyjście z przyczepy okazało się niejakim wyzwaniem. Konieczne było użycie nożyczek, którymi rozcięliśmy strecz, opasający cały nasz domek na kółkach! Gdy już wydostaliśmy się na zewnątrz oczom naszym ukazał się zadziwiający obraz rzeczywistości: rowery na drzewie i stoliku, humorystyczne opisy na pojazdach, i “opaskach” między drzewami skutecznie nas rozbawiły. Jednak powstałe w ciągu nocy SPA w łazience przeszło nasze wyobrażenia! Trzeba przyznać, że krasnoludki miały w nocy sporo roboty i niezłą fantazję! Sądząc po kolorze napisów, szybko namierzyliśmy pierwszą podejrzaną. Nie było wątpliwości co do tego różu. No cóż – za pomysł na “zieloną noc” przyznajemy Wam kochani 100 punktów 🙂

                          

Po południu nastąpiły kolejne pożegnania i odjazdy i nieuchronnie zbliżał się koniec naszych krótkich wakacji.

   Sobota. Nie pomogły żadne zaklęcia i czary – nadeszła. Od rana pakowanie i  wyjazdy kolejnych ekip. Pożegnania i deklaracje następnych spotkań. Po kilku godzinach podróży wszyscy odmeldowaliśmy się w domach. Wypoczęci, opaleni i szczęśliwi. Teraz pozostaje nam oczekiwanie na kolejne spotkania z przyjaciółmi.