Spontan – Witeradów – Sosina

   

   Pomysł był prosty: spotykamy się u Seby na działce, robimy ogrodzenie a przy okazji świetnie się bawimy. Niestety działkę…….. zaorano. W efekcie z Witeradowa przenieśliśmy spotkanie nad Zalew Sosina. I niczego nie żałujemy! Z planowanej małej, spontanicznej, kilkuekipowej imprezki zrobił się niemały zlocik. Stawiło się 10 ekip i kilku przemiłych gości bez zestawów.

     Według prognoz miał być upalny weekend, miało być opalanie, pływanie a nawet snurkowanie. No i w piątek były temperatury niemal tropikalne, tyle że niewiele nam tego piątku zostało i nie skorzystaliśmy z możliwości kąpieliska. Gdybyśmy wiedzieli, że w sobotę koło południa temperatura spadnie o jakieś 10 stopni… Ale nic to – póki co był piątkowy wieczór i wykorzystaliśmy go na maksa. Krążyły wokół stołów muzyka, śpiew, dyskusje no i oczywiście napoje wszelkiej maści.

     W sobotę rano panowie pojechali postawić ogrodzenie na działce w Witeradowie (się obiecało to trzeba dotrzymać!). Reszta towarzystwa rozkoszowała się słońcem i bliskością natury. Niestety jak już pisałam pogoda szybko się popsuła. Szczęśliwi byliśmy, że nie pada deszcz ale w ruch poszły bluzy, kurteczki i kocyki. Na obiad Aguśka podała świetny kapuśniak i po napełnieniu żołądków zaczęliśmy przygotowania do wieczora. Wielki gar Fiaciora szybko napełniliśmy warzywami i pieczonki stanęły na ogniu. W sam raz dla zmęczonych pracą chłopaków, którzy w międzyczasie wrócili do swoich połówek. Wystarczyło także dla gości! Zjawiła się Sylwia ze Zbyszkiem i Pawełkiem a także Krizar z dziewczynami swymi, którego niecierpliwie wyczekiwała Ada.

   Mam wrażenie, że jego obecność została przez pojętną uczennicę wykorzystana na maksa. Z udzielanych przez Krzyśka lekcji fotografowania skorzystał także Globens. Przyjechali też w odwiedziny Irek, Aśka, Grześ i Kacha, czym sprawili nam niebywałą radość!

    Z nieba poleciała gęsta mżawka a z gitar i gardeł najlepsza muza na świecie 😉 Wszyscy bawiliśmy się doskonale, każdy znalazł coś dla siebie. Przy ognisku toczyły się nocne rozmowy a najwytrwalsi doczekali niemal świtu. Goście już dawno się porozjeżdżali a “stacjonarni” udali się w objęcia Morfeusza.

      Niedzielę, na szczęście bezdeszczową, zaczęliśmy od pożywnego śniadania, które przygotował Marek. Pobił przy tym rekord Kosiego wbijając na patelnie 60 jajek 🙂

     Jakiś czas potem “rowerowi” wybrali się na wycieczkę dookoła zalewu. Niektórzy z nich mieli możliwość niewielkiego powrotu do przeszłości dosiadając składaków Wigry, będących w posiadaniu zakręconych na punkcie wszystkiego co się z PRL wiąże Fiaciora i Aguśki.

    

      W międzyczasie niektóre ekipy musiały już wyjeżdżać. Nasz obóz zaczynał pustoszeć… Zjedliśmy jeszcze w ramach obiadu wuszt z grilla i zamknęliśmy imprezę.

Jak zwykle wszyscy wróciliśmy, wypoczęci i w doskonałych nastrojach i ponownie przybyło nam kilka świetnych Pozytywnych osobowości!

Dziękujemy jeszcze raz kochani!